Wczoraj spadł
śnieg. Pierwszy tej zimy, pierwszy tak duży od chyba 5 lat. Pięknie, biało,
krajobraz jak z bajki... Postanowiliśmy więc zabrać dziecię na czekające na
taką właśnie okazję od 5 lat w schowku sanki, pokazać mu taką kiedyś przecież
zwykłą za naszego dzieciństwa zabawę, jazdę z górki na pazurki! Dziecię
śniegiem było bardzo podekscytowane. Poszliśmy do parku, wybraliśmy niewielką
górkę, dzieci innych całkowity brak, cisza, spokój, słońce przygrzewa. Dziecię
zjechało raz po długich namowach, potem musiała zjechać mama, potem tata, do
tego dopisana została cała filozofia, historyjka, trailer. Dziecię wymyśliło
zabawę, której zasad tępi rodzice ani w ząb nie umieli załapać, co wywoływało u
dziecka frustrację. Czemu on nie może po prostu zwyczajnie cieszyć się samą
jazdą z górki? Po kilku wymuszonych zjazdach wśród wrzasków poszliśmy szukać
innej górki, co by dziecięciu nie było nudno. Druga górka była już wyślizgana,
łagodna, trochę dłuższa niż poprzednia, ale przez to fajniejsza (dla nas...).
Sanki z dzieckiem trochę się rozpędziły, dziecko w krzyk, wywrotka, dziecko
wrzeszczy, że to najgorszy dzień w jego życiu, że nie cierpi śniegu! Na drugi
zjazd nie dało się namówić. Matka zarządziła powrót do domu, a dziecię w ryk,
że chce na tamtą górkę. Po drodze była, więc zaszliśmy. Tylko jeden zjazd po
długim zachęcaniu udało się zaliczyć. Powrót do domu. Dziecko od progu wrzask,
że dziwnie palą go dłonie, że musi pod zimną wodę, że to przez upadek, że
niepotrzebnie byliśmy na tych sankach! Trzeba tu nadmienić, że dziecko odmówiło
kategorycznie założenia rękawiczek i całą drogę co chwilę schylało się po zimny
śnieg, który brało gołymi rękami. Próbowałam wyjaśniać, że to nie wina upadków,
ale przechłodzenia rąk przez zimny śnieg, ale nic nie docierało, łzy lały się
jak grochy. Na siłę umyłam dziecku ręce i twarz w ciepłej wodzie, żeby trochę
ogrzać, a dziecko w szale wściekłości zrzuciło z siebie całe ubranie i gołe
wskoczyło z płaczem do łóżka. Dopiero po kilkunastu minutach dziecię się
uspokoiło, dało się ubrać, zjadło ciepłą zupę i wróciło jako tako do siebie.
Kolejne takie
zimowe atrakcje poprosimy za następne 5 lat...
u mnie ostatnio spełnia się maksyma: chcesz jak najlepiej a wychodzi jak zwykle..... Jola sił
OdpowiedzUsuńBardzo znajomo brzmi Twoja opowieść, i zrzucanie ubrań w emocjach też i u nas ma miejsce.
OdpowiedzUsuń